Ubóstwo wg św. Faustyny Kowalskiej

W wersji uproszczonej o cnocie ubóstwa było na Drodze do prostego życia tutaj, ale w tym miejscu chciałbym zacytować słowa św. Faustyny "bez obróbki", a już każdy, jak mniemam, wyciągnie wnioski we własnym zakresie:


O cnocie ubóstwa
Jest to cnota ewangeliczna, zniewalająca serce do oderwania się od przywiązania do rzeczy doczesnych, do czego zakonnik na mocy profesji jest ściśle obowiązany.
P. Kiedy się grzeszy przeciw cnocie ubóstwa?
O. Gdy się pragnie rzeczy tej cnocie przeciwnych. Gdy się przywiązuje do jakiejś rzeczy, gdy się używa rzeczy zbytecznych.
P. Ile i jakie są stopnie ubóstwa?
O. Cztery są stopnie ubóstwa w profesji w praktyce. Niczym nie rozporządzać bez zależności od przełożonych (ścisła materia ślubu). Unikać zbytku, przestawać na rzeczach koniecznych (stanowi cnotę). Chętnie skłaniać się do rzeczy najlichszych, i to z wewnętrznym zadowoleniem, jak: cela, odzienie, pożywienie itd. Cieszyć się z niedostatku.
(nr 93)


Po Komunii świętej ujrzałam Pana Jezusa, który mi rzekł te słowa: Dziś wniknij w ducha ubóstwa Mojego i tak urządź wszystko, aby najubożsi nie mieli ci czego zazdrościć. Nie w gmachach i we wspaniałych urządzeniach, ale w sercu czystym i pokornym podobam sobie.
(nr 532)


Kiedy pozostałam sama, zaczęłam się zastanawiać nad duchem ubóstwa. Widzę jasno, że Jezus nic nie miał, chociaż jest Panem wszechrzeczy. Żłóbek pożyczony, idzie przez życie czyniąc wszystkim dobrze, a sam nie ma, gdzie by głowę skłonić. A na krzyżu widzę szczyt Jego ubóstwa, bo nawet i szaty nie ma na sobie. O Jezu, przez uroczysty ślub ubóstwa pragnę się upodobnić do Ciebie; ubóstwo będzie mi matką. Jak zewnętrznie nic nie posiadać i nie rozporządzać jako własnością, tak i wewnętrznie niczego nie pragnąć. A w Najświętszym Sakramencie jak wielkie Twoje ubóstwo. Czy była kiedy dusza tak opuszczona - jak Ty, Jezu, na krzyżu?
(nr 533)

Bóg na pierwszym miejscu

Ciąg dalszy tematu dziesięciny.

W jakim momencie należy oddawać Bogu część naszych dochodów? Może pojawić się pokusa powiedzenia sobie: "Najpierw zapłacę rachunki, a dziesięcinę oddam w drugiej kolejności." Rzecz ma się podobnie jak z oszczędzaniem. Mówi się, że najpierw powinniśmy "płacić" sobie, czyli odkładać oszczędności, a potem realizować bieżące płatności. W przeciwnym razie zawsze znajdą się jakieś wydatki. Podobnie z dziesięciną. Najpierw "płacimy" Bogu, inaczej zawsze pojawią się argumenty, które będą odwodzić nas od realizowania postanowienia o oddawaniu dziesięciny.

Jest jednak kwestia ważniejsza niż pokonywanie naszych psychologicznych barier. Kolejność oddawania dziesięciny pokazuje, na ile poważnie traktujemy prawdę o tym, że wszystko otrzymałem od Boga i jestem tylko zarządcą powierzonych przez Niego dóbr. Skoro dziesięcina jest oddaniem czci Bogu poprzez nasze pieniądze, a także aktem zawierzenia Mu, to kolejność jej płacenia wiele mówi o stopniu tego zawierzenia.

Oddając dziesięcinę "z pierwszym przelewem" możemy doświadczać prawdy obietnicy zawartej w słowach Pana Jezusa: Nie troszczcie się więc zbytnio i nie mówcie: co będziemy jeść? co będziemy pić? czym będziemy się przyodziewać? Przecież Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. 

Oddawanie dziesięciny w pierwszej kolejności ma głębokie biblijne uzasadnienie.
Czcij Pana ofiarą z twego mienia i pierwocinami całego dochodu,a twoje spichrze napełnią się zbożem i tłocznie przeleją się moszczem. (Prz 3,9-10)
Przyniesiesz do domu Boga twego, Pana, pierwociny z płodów ziemi. (Wj 23,19)
Pierwocina to według słownika "zaczątek, początki czegoś". W odniesieniu do płodów roli to pierwszy, długo oczekiwany zbiór plonów. Pierwocina ze zbiorów i dochodów wpisuje się w ogólną zasadę, iż to, co pierwsze – pierworodne – należy do Pana. Posłuszeństwo w oddaniu pierwocin jest jednocześnie prośbą do Boga o Jego błogosławieństwo. W tym sensie jest to „zwiastun” przyszłych zbiorów.

Dlaczego Bóg przyjął ofiarę Abla, a odrzucił Kaina?
Abel był pasterzem trzód, a Kain uprawiał rolę.Gdy po niejakim czasie Kain składał dla Pana w ofierze płody roli, zaś Abel składał również pierwociny ze swej trzody i z ich tłuszczu, Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę; na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Ofiara Abla była ofiarą z pierwocin, a więc była doskonalsza niż Kaina, i dlatego była milsza Bogu. Abel postawił Boga na pierwszym miejscu.

Jerycho było pierwszym miastem ziemi obiecanej i dlatego Bóg, oddając je w ręce Izraelitów, zabronił im brania z niego łupów (Joz 6,17...).

Chrystus zmartwychwstał jako pierwociny spośród  tych, co pomarli (1 Kor 15,20)

Niedziela to nie tylko pamiątka zmartwychwstania Jezusa, lecz także pierwociny (pierwszy dzień) tygodnia, dlatego powinna być poświęcona na budowanie relacji z Bogiem.

W dawaniu  dziesięciny liczy się zatem nie tylko kwota, ale także ważna jest kolejność, w czym wyraża się jakość naszej ofiary. Tak jak dziesięcina (10%) mówi o tym, ile oddajemy Bogu, podkreślając symbolicznie, że tak naprawdę wszystko należy do Niego, tak przekazywanie jej z naszych pierwocin pokazuje, że jest On dla nas kimś najważniejszym, ważniejszym niż kredyt hipoteczny czy nasze własne wydatki. Dlatego dobrze jest, gdy oddajemy ją niezwłocznie po uzyskaniu dochodu, nie zaś po opłaceniu wszystkich rachunków lub na koniec miesiąca. Nie oddawajmy dziesięciny bankowi, gdyż on nam nie pobłogosławi!


Rodzaje ubóstwa wg św. Franciszka Salezego

Św. Franciszek Salezy rozróżniał trzy rodzaje ubóstwa:

1) ubóstwo w uczuciu
2) ubóstwo w skutku, w rzeczywistości
3) ubóstwo w uczuciu i w skutku zarazem

Pierwszy rodzaj ubóstwa jest wyborny i może być zachowany nawet wśród największych bogactw. Jest to ubóstwo w sercu. Takimi byli: Abraham, Dawid, św. Ludwik i tylu innych świętych, którzy będąc ubogimi uczuciem, gotowi zawsze byli przyjąć ubóstwo rzeczywiste z dziękczynieniem, jeżeliby Bogu się podobało dopuścić je na nich kiedykolwiek. Hiob należał także do tego rodzaju ubogich, ponieważ ujrzawszy się ogołoconym ze wszystkich swoich dostatków, poprzestał na słowach, z pokorą wymówionych: Pan dał, Pan wziął, niech będzie imię Pańskie błogosławione.

Drugiego rodzaju ubodzy są podwójnie nieszczęśliwi, bo będąc w rzeczy samej biednymi i pragnąc niepomiernie bogactw, tym dotkliwiej czują niedostatek, którego uniknąć nie mogą. To ubóstwo nie jest chrześcijańskie i nie może też ono nazwać się cnotą, ani spodziewać się jakiej bądź nagrody.

Trzeci rodzaj ubóstwa jest prawdziwie ubóstwem ewangelicznym. Może się ono wykonywać dwojako:

1) poprzestając ochotnie na ubóstwie, wynikającym z urodzenia lub z jakiegoś nieszczęścia, i błogosławiąc świętą Opatrzność, że dozwala nam w tym naśladować Jezusa Chrystusa, Jego Matkę i świętych apostołów

2) jest jeszcze inny, o wiele doskonalszy sposób zachowania ubóstwa: to jest sprzedać, według rady Ewangelii, wszystką posiadłość, rozdać ją ubogim, dla naśladowania z większą doskonałością Jezusa Chrystusa, i pracować własnymi rękoma, nie tylko dla wyżywienia siebie, ale też i dla udzielenia wsparcia drugim potrzebującym. Takim było ubóstwo św. Pawła: Nie pożądałem srebra ani złota, ani szaty niczyjej. Sami wiecie, że te ręce zarabiały na potrzeby moje i moich towarzyszy. We wszystkim pokazałem wam, że tak pracując trzeba wspierać słabych i pamiętać o słowach Pana Jezusa, który powiedział: "Więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu" (Dz 20, 33-34).

Na podstawie: Duch Świętego Franciszka Salezego, czyli wierny obraz myśli i uczuć tego Świętego. Tłumaczył z francuskiego ks. Adolf Pleszczyński K. Ś. T., Warszawa 1882, ss. 202-203.

Dziesięcina

Czczę Boga, ofiarowując dziesiątą część wszystkich swoich dochodów na realizację Jego celów w świecie. 

Temat dziesięciny może wydawać się cokolwiek przestarzały i nieżyciowy, mamy wszak nowe czasy i uwarunkowania. Nie wiem, na jakim etapie pojednania finansowego z Bogiem jesteś. To całkiem naturalne, że decyzja oddawania 10% swoich dochodów na potrzeby Kościoła jest trudna i przeważnie nie podejmuje się jej od razu. W naszej rodzinie do dziesięciny dochodziliśmy powoli. Na początku nie zwracaliśmy uwagi na to, ile dajemy "na tacę". Temat właściwie nie istniał. Były to zwyczajowo niewielkie kwoty, przeważnie monety, rzadziej 10, 20 zł. Myślałem, że działa tutaj efekt skali - skoro wszyscy wrzucą kilka złotych, to uzbiera się z tego w końcu jakaś kwota na potrzeby parafii.

Po warsztatach  dla małżeństw na temat finansów postanowiliśmy odrobinę zaryzykować i przekroczyć granicę naszego komfortu: dawaliśmy na tacę znacznie więcej, ale w sumie około 120-150 zł miesięcznie. Z kilku stron zetknęliśmy się z osobami, które dawały dziesięcinę, ale temat nie drgnął. W zeszłym roku przerabialiśmy z dziećmi program edukacyjny Dawaj, oszczędzaj, wydawaj opracowany przez Edukację Finansową Crown. Nieco wcześniej czytałem książkę Twoje pieniądze się liczą Howarda Daytona. W programie tym na pewnym etapie dzieci zaczynają dawać dziesięcinę do jednej z trzech puszek, następnie odkładają część pieniędzy jako własne oszczędności, a pozostałą część przeznaczają na bieżące wydatki. Skoro tak uczymy nasze dzieci, dlaczego sami tak nie postępujemy? Czy tylko dlatego, że nasze dochody są znacznie większe? W końcu, po lekturze Prostoty Billa Hybelsa, podjęliśmy decyzję (początkowo na okres 4 miesięcy), że będziemy oddawać 10% z wszystkich naszych dochodów na cele związane z naszą wiarą. Po tym okresie decyzję o dawaniu dziesięciny przedłużyliśmy bezterminowo...

Byłem zaskoczony jak wiele można znaleźć w Piśmie Świętym fragmentów poświęconych dziesięcinie. Skoro tyle o niej mowa, musi być z jakiegoś powodu ważna. Przytoczę tylko niektóre:

Patriarcha Jakub ślubował: Z wszystkiego, co mi dasz, będę Ci składał w ofierze dziesięcinę. (Rdz 28,22)

Każda dziesięcina z ziemi, z zasiewu ziemi albo z owoców drzewa należy do Pana, jest rzeczą poświęconą dla Pana. (Kpł 27,30)

Z relacji Tobiasza dowiadujemy się, że 30% przeznaczał na cele dobroczynne: Spieszyłem do Jerozolimy z dziesięciną bydła i z pierwszą wełną owiec, drugą dziesięcinę płaciłem w pieniądzach przez sześć lat. Trzecią dziesięcinę dawałem sierotom, wdowom i prozelitom. (Tb 1,6-8)

Jezus wypowiada się o dziesięcinie piętnując hipokryzję faryzeuszów: Lecz biada wam, faryzeuszom, bo dajecie dziesięcinę z mięty i ruty, i z wszelkiego rodzaju jarzyny, a pomijacie sprawiedliwość i miłość Bożą. Tymczasem to należało czynić, i tamtego nie opuszczać. (Łk 11,42).

Czcij Pana ofiarą z twego mienia i pierwocinami całego dochodu, 
a twoje spichrze napełnią się zbożem i tłocznie przeleją się moszczem. (Prz 3,9-10)

Przynieście całą dziesięcinę do spichlerza, aby był zapas w moim domu, a wtedy możecie Mnie doświadczać w tym - mówi Pan Zastępów - czy wam nie otworzę zaworów niebieskich i nie zleję na was błogosławieństwa w przeobfitej mierze. I zgromię dla waszego dobra szkodnika polnego, aby wam nie niszczył owocu pól, a winorośl nie będzie już pozbawiona owoców, mówi Pan Zastępów. (Ml 3,10-11)

Daleki jestem od twierdzenia, że dziesięcina jest obowiązkowa. Wydaje mi się, że nie można o niej pisać w tych kategoriach. Pamiętajmy jednak, że jednym z przykazań kościelnych jest troszczyć się o potrzeby wspólnoty Kościoła. Dziesięcina jest konkretnym, choć oczywiście nie jedynym, wypełnieniem tego przykazania. Płacenie dziesięciny jest oddaniem czci Bogu poprzez nasze pieniądze, ale także aktem zawierzenia Bogu, zaufania Mu do końca, w pewnym sensie wypuszczenia z rąk naszej troski o przyszłość - moglibyśmy spłacić nasze zobowiązania lub oszczędzać na emeryturę, zamiast zastanawiać się jak zaspokoić swoje potrzeby w ramach 90% naszych dochodów.

Akurat w naszym wypadku nie jest tak, jak to czasami czytamy w świadectwach osób oddających dziesięcinę - od tej pory ich życie finansowe wydaje się nie napotykać na problemy, Bóg im błogosławi: nową pracą, nieoczekiwanymi zleceniami... Często tak oczywiście bywa. Ale nie zawsze Bóg ma taki plan. Czasem oczekuje, że z pokorą przyjmiemy na dzisiaj te 90% obecnych dochodów jako poziom, do którego musimy zejść z naszym komfortem życia. W ten sposób dziesięcina staje się aktem ufności. Dziesięcina nie jest inwestycją w Pana Boga po to, aby mieć więcej pieniędzy. Ona uwalnia od  pieniądza, sprawia, że mamy odwagę dziękować za to, co mamy. Zamiast lęku pojawia się myśl: na pewno znajdzie się jakieś rozwiązanie, Pan Bóg nie zostawi nas z naszymi problemami finansowymi, gdyż zaprosiliśmy Go do tej sfery naszego życia.

Dziesięcina sprawia, że mniej zazdrośnie strzeżemy naszych portfeli. Pomyślmy: rzadko mamy okazję zrobić dla Boga coś nadzwyczajnego, co będzie nas sporo kosztowało. Zwykle 99% tego, co zarabiamy, inwestujemy w siebie, swoje rodziny, czarną godzinę (z której bardzo dobrze mają się banki), a może ostatecznie w spadek po sobie. Mam pewność, że nasze dziesięciny nie idą "na marne", bo radosnego dawcę miłuje Bóg. Dzięki dziesięcinie mamy świadomość, że oddajemy cześć Bogu nie tylko naszymi modlitwami, przychodzeniem do kościoła, ale także bardzo konkretnie, zarówno jeśli chodzi o uczynione dobro, na które mogliśmy łożyć, jak i nasze wyrzeczenia z tym związane.

Bill Hybels wskazuje na wartość dziesięciny z nieco innej perspektywy. Zazwyczaj zachowujemy dla siebie 100% tego, co zarabiamy, gdyż dokładnie tyle potrzebujemy, aby pokonać drogę z punktu A do punktu B. Osoby dające dziesięcinę wierzą, że Bóg może sprawić, iż nie tylko osiągną cel B, jeśli poświęcą na ten cel 90% swoich zarobków, lecz Bóg w nagrodę za wiarę i posłuszeństwo sprawi, że dojdą do puntu C jako miejsca Jego błogosławieństwa i łask. Ten punkt w ogóle nie występuje w przypadku osób, które planują dojście do punktu B przy wykorzystaniu swoich 100%. Niezwykłym doświadczeniem jest posłuszne realizowanie drogi od A do B przy jednoczesnym poczuciu, że Bóg ma dla ciebie w zanadrzu jakieś C - mogą to być wysłuchane modlitwy, doznane łaski i opieka, doświadczenie nowych możliwości i niespodziewanych błogosławieństw. Realizując plan, w którym wykorzystujesz 100% swoich zarobków, zapewne dotrzesz z punktu A do punktu B, ale nigdy nie doświadczysz radości podróży z punktu B do punktu C. Nigdy nie zaznasz poczucia, że nadprzyrodzona moc Boga ingeruje w stan twoich finansów. Tymczasem prawdziwe życie toczy się między B a C, twierdzi Hybels.

Nasuwa mi się jeszcze jedna myśl. Byli i są tacy, co oddali Bogu 100% - nie zostawili dla sobie niczego. Dla nich droga do punktu C musi być jeszcze bardziej pasjonująca niż dla tych, którzy oddają tylko 10%. Na słowa Piotra: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą Jezus składa obietnicę stukrotnego(!) zysku: Nikt nie opuszcza domu, braci, sióstr, matki, ojca, dzieci i pól z powodu Mnie i z powodu Ewangelii, żeby nie otrzymał stokroć więcej teraz, w tym czasie, domów, braci, sióstr, matek, dzieci i pól, wśród prześladowań, a życia wiecznego w czasie przyszłym.


Jeśli macie jakieś pytania odnośnie dziesięciny - zadajcie je w komentarzu. Postaram się na nie odpowiedzieć - jeśli nie od razu, to w jednym z kolejnych wpisów. 


Marzę o czymś bardzo prostym - życie Nazaretu w pracy i kontemplacji Jezusa

To słowa św. Karola de Foucauld. Zanim przejdę do omówienia kolejnych zasad pojednania finansowego z Bogiem, chciałbym opowiedzieć o dwóch filarach chrześcijańskiego minimalizmu. Nazaret i modlitwa to rzeczywistości, które niczym dwa wielkie żagle wprawiają w ruch realizację idei prostego, ubogiego życia z Bogiem.

Ktoś powiedział, że największą katechezą jest ponad 30 lat milczenia i ukrytego życia Jezusa w Nazarecie. Zwykłe, rodzinne życie Jezusa z Maryją i Józefem, w trudach, w zmaganiu się z codziennymi problemami, koniecznością zdobycia środków utrzymania i zaspokojenia podstawowych potrzeb jest z pewnością bliskie każdemu. Czas pracy fizycznej i krzątania się w domu, czas rozmów, wspólnych posiłków, modlitw, pielęgnowania pobożności i tradycji ją wyrażających. Czas dzielenia radości i trosk. A jednocześnie niezwykła obecność tajemnicy objawiającego się Słowa, które Maryja i Józef mogli kontemplować z tak bliska, którego obecnością mogli na co dzień nasiąkać. Wyobrażam sobie, że było to życie surowe, wymagające, proste, jednocześnie ciche, pokorne, pełne zawierzenia, wdzięczności i wsłuchiwania się w Boga.

Nazaret, wybrany przez Boga jako najlepsze miejsce dla Jego Syna, fascynował wielu, choćby św. Karola de Foucauld, który owładnięty był ideą życia ubogiego, ukrytego, nic nieznaczącego. Może być także zaproszeniem dla nas, którzy -choć mamy wszystko- nosimy w sobie podobną tęsknotę:

Marzę o czymś bardzo prostym… Prowadzić życie Nazaretu w pracy i kontemplacji Jezusa. Mała rodzina, mała domowa wspólnota, jak najprostsza, jak najmniejsza.

Żadnego szczególnego ubioru - jak Jezus w Nazarecie; nie mniej niż osiem godzin pracy dziennie (o ile możności ręcznej) - jak Jezus w Nazarecie; ani rozległych posiadłości, ani okazałych siedzib, ani wielkich wydatków, ani nawet hojnych jałmużn, ale skrajne ubóstwo we wszystkim - jak Jezus w Nazarecie. Jednym słowem we wszystkim twym wzorem - Jezus w Nazarecie.

Mój Panie Jezu, jakże szybko stanie się ubogim ten, kto kochając Cię z całego serca nie będzie mógł znieść, że jest bogatszy od swego Umiłowanego! Mój Panie Jezu, jakże szybko stanie się ubogim ten, kto pamiętając o tym, że cokolwiek się uczyni jednemu z tych małych, czyni się Tobie, a wszystko, czego jemu się nie czyni, tego nie czyni się i Tobie, ulży według swych możliwości wszelkiej biedzie.

Nie mogę pojąć miłości bez potrzeby, bez naglącej potrzeby zgodności, upodobnienia się, a nade wszystko bez dzielenia wszelkich trudów, wszelkich przeciwności, wszelkiego ciężaru życia ... Być bogatym, żyć wygodnie, żyć sobie spokojnie ze swych dóbr, kiedy Ty byłeś ubogi, żyłeś w niedostatku, utrzymując się mozolnie z ciężkiej pracy – jeśli chodzi o mnie, ja nie mogę, mój Boże. Nie mogę kochać w ten sposób. Nie przystoi, by sługa był większy od swego Pana.



Po drugie modlitwa. Tutaj odpowiednim obrazem są odwiedziny Jezusa u Marty i Marii:
W dalszej ich podróży przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła. A Pan jej odpowiedział: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona. (Łk 10:38-42)

Mimo deklaracji, że Bóg jest na pierwszym miejscu, czas dla Niego, czas modlitwy, jest okrojony i zepchnięty na margines dnia. W naszym zabieganym życiu musimy zadbać o równowagę pomiędzy posługą Marty a skupieniem Marii. Jesteśmy zbyt zajęci, żeby się nie modlić!

Jeśli czujemy, że nie dajemy już rady, jesteśmy wyjałowieni, brak nam sił do stawienia czoła przeciwnościom, wtedy usiądźmy u nóg Pana. Zarówno twoje, jak i moje serce domaga się antidotum na presję i szalone tempo życia. Wykonanie wszystkich obowiązków czy to w kuchni, czy w biurze nie jest żadnym rozwiązaniem. Jest nim pozostawienie tego wszystkiego od czasu do czasu, żeby usiąść i spokojnie porozmawiać z Jezusem.

Potrzeba nam często nie egzotycznych wczasów, ucieczki od rzeczywistości w świat komputera, tabletu, ogłupiającego filmu lub odreagowania na zakupach, lecz zamknięcia się w pokoju, a może wyjścia z domu do kościoła, na kwadrans, pół godziny, żeby jak Maria usiąść u stóp Pana i przysłuchiwać się Jego mowie.

Pięć zasad pojednania finansowego z Bogiem

Jak pokazuje przykład Zacheusza, u którego zatrzymuje się Jezus, pojednanie z Bogiem ma dwa wymiary: duchowy, tj. przebaczenie grzechów ("Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu") i finansowy. Zacheusz - jak mówi Biblia "zwierzchnik celników i bardzo bogaty" - był dobrze opłacanym poborcą celnym, ściągał podatki dla rzymskiego okupanta. Jak łatwo się domyślacie nie cieszył się zbytnim poważaniem. Nie znamy szczegółów rozmowy, ale po kolacji z Jezusem w jego domu jest już innym człowiekiem - oburzonym mieszkańcom Jerycha oświadczył "Połowę majątku oddaję ubogim, a kogo skrzywdziłem zwracam poczwórnie" Poczwórnie!!! Kto z nas zdobyłby się na podobny przelicznik?

Bóg ma moc zniszczyć potęgę grzechu w naszym życiu, ale dzięki pojednaniu finansowemu ma także moc zniszczyć w naszym życiu potęgę pieniądza. Jeśli jesteśmy ludźmi wierzącymi, ale nadal borykamy się z problemami finansowymi, może to być sygnałem, że może warto pójść w ślady Zacheusza i pojednaniem z Bogiem objąć także sferę finansów. Służy temu 5 poniższych zasad, które zaczerpnąłem z książki Billa Hybelsa Prostota. Jak nie komplikować sobie życia.

1. Wszystko, co mam, pochodzi od Boga.

2. Prowadzę szczęśliwe życie dzięki świadczeniom, które zapewnia mi Bóg.

3. Czczę Boga, ofiarowując dziesiątą część wszystkich swoich dochodów na realizację Jego celów w świecie (dziesięcina).

4. Odkładam część moich zarobków na nieprzewidziane wydatki i na własny fundusz emerytalny.

5. Słucham Bożych natchnień dotyczących tego, co powinienem dać innym.

Każda z tych zasad mogłaby stać się podstawą osobnego wpisu. Dzisiaj opiszę dwie pierwsze, a kolejne w następnych postach.


Wszystko, co mam, pochodzi od Boga.

Cóż masz, czego byś nie otrzymał? (1 Kor 4,7)
Każde dobro, jakie otrzymujemy, i wszelki dar doskonały zstępują z góry, od Ojca świateł, u którego nie ma przemiany ani cienia zmienności .(Jk 1,17)

Jestem stworzony i wszystko otrzymałem od Boga, który jest "totalnym sponsorem". Jego uwaga skupiona jest na mnie w każdym momencie. Przyszłość jest w Jego rękach. Bóg podarował mi talenty, zdolności, intelekt. Podarował mi świat i jego zasoby. Do niczego w swoim życiu nie doszedłem samemu, tylko dzięki innym ludziom, a ostatecznie dzięki Bogu. Jestem własnością Boga i ma on do mnie wszystkie prawa.
Z tej zasady wypływa dalsza zasada: Jestem tylko zarządcą dóbr powierzonych mi przez Boga, a nie ich właścicielem. Do Pana należy ziemia i to, co ją napełnia, świat i jego mieszkańcy (Ps 24).
To zmienia diametralnie perspektywę i podejście do posiadanych rzeczy. W Edukacji Finansowej Crown dokonuje się nawet symbolicznego przeniesienia aktu własności majątku na Boga, aby w pełni to sobie uświadomić.


Prowadzę szczęśliwe życie dzięki świadczeniom, które zapewnia mi Bóg.

Chodzi o zaakceptowanie aktualnej sytuacji finansowej, w jakiej postawił mnie Pan Bóg. Czasem, na danym etapie życia, przeżywamy lata tłuste, a kiedy indziej lata chude. Chodzi o to, aby w każdej sytuacji czuć się szczęśliwym. Naszym celem jest dostosowanie się do sytuacji, tak byśmy prowadzili szczęśliwe życie niezależnie od tego, czy Bóg zapewnia nam dużo, czy mało dóbr w danym czasie.
Pisałem nieco o tym przy okazji wpisu Wdzięczność i Fundament św. Ignacego.

Konsekwencją tej zasady jest nasz stosunek do zadłużania się. Dług bierze się z tego, że pragniesz więcej niż daje ci Bóg. Możemy powiedzieć za św. Pawłem: "Dostosowuję się do sytuacji i żyję na warunkach określonych przez Boga - jakie by one były. Uzależniam to, ile wydaję, od warunków, jakie wybiera dla mnie Bóg, dzięki czemu jestem zadowolony, a zadowolenie prowadzi do spokoju".

Jak wskazuje Hybels, kiedy wydajesz za dużo pieniędzy, by żyć ponad stan, to tak, jakbyś wysyłał Bogu komunikat "Hej, nawalasz. Zaniżyłeś mój poziom życia. Popełniasz błąd, potrzebuję więcej pieniędzy. Zamierzam zaciągnąć dług, żeby móc żyć na wyższym poziomie niż ten, który mi zapewniasz."

Uproszczenie życia wiąże się z dostosowaniem się do warunków danych nam przez Boga. Jeśli zaś żyjemy już w długach chodzi teraz o to, aby się od nich jak najszybciej uwolnić.

Już dziś możemy postanowić, że będziemy czerpać radość z życia na Bożych warunkach.
Wcześniej lub później doświadczymy niedosytu, jakiegoś braku, odczujemy obniżenie komfortu, ale rekompensuje to radość i pokój życia w granicach posiadanych środków ze świadomością, że Bóg się o nas troszczy.

Nie chcę przez to powiedzieć, że kredyt jest instytucją zakazaną dla chrześcijanina. Myślę tu przede wszystkim o kredycie hipotecznym na zakup mieszkania, a nie o kredycie na konsumpcję i życie ponad stan, zwłaszcza w formie kart kredytowych. Ale kredyt mieszkaniowy, zwł. jego wysokość przekładająca się na wielkość miesięcznych obciążeń, to już całkiem osobny temat.

Po co wierzącym pieniądze

Stosunek osób wierzących do pieniędzy i majątku to z pewnością, o czym świadczą Wasze komentarze, temat domagający się rozwinięcia.

Czy mamy prawo gromadzić oszczędności, pomnażać majątek, odkładać na czarną godzinę? Czy też, jak to ktoś zasugerował, lepiej mieć mniej (i mieć problem z głowy) lub wszystko spieniężyć i rozdać ubogim? Często, jak napisała Ptyś, pieniądze spędzają nam sen z powiek, gdyż nie wiemy, w jaki sposób nimi dysponować.

Czasami traktujemy je jako coś złego, brudnego, czego nawet nie należy łączyć z  wiarą i Bogiem. Tymczasem pieniądze są czymś dobrym (o ile uczciwie na nie zapracowano!), natomiast niewłaściwy może być jedynie nasz stosunek do nich. Stają się problemem, gdy zajmują miejsce Boga, to znaczy wówczas, gdy oczekujemy od nich tego, co tylko Bóg może nam ofiarować, a mianowicie szczęścia i bezpieczeństwa.  

Nie możemy uciekać od powinności związanych z posiadaniem pieniędzy. Niewłaściwa byłaby postawa lęku przed rzeczywistością pieniądza opisana w przypowieści o talentach: Przyszedł i ten, który otrzymał jeden talent, i rzekł: "Panie, wiedziałem, żeś jest człowiek twardy: chcesz żąć tam, gdzie nie posiałeś, i zbierać tam, gdzieś nie rozsypał. Bojąc się więc, poszedłem i ukryłem twój talent w ziemi. Oto masz swoją własność!" (Mt 25,24-25). Jesteśmy wezwani do pomnażania i właściwego rozporządzania wszelkim dobrem materialnym, które od Boga otrzymaliśmy. Mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek właściwie te dobra rozwinąć i wykorzystać.

Jeżeli swoim sercem służymy Bogu, wtedy nie będziemy służyć pieniądzom, lecz to one będą nam właściwie służyły: pozwolą nam zaoszczędzić czas i przeznaczyć go na bardziej wartościowe zadania, poszerzą nasze możliwości, w postaci zgromadzonych oszczędności będą akumulować potencjał, który możemy wykorzystać w stosownym czasie, choćby do zrealizowania jakiegoś dobrego dzieła, zabezpieczą przed popadaniem w długi i wchodzeniem w różnorakie, często niezdrowe, zależności, wreszcie (poprzez dziesięcinę i dzielenie finansowe z potrzebującymi) będą uczyć nas stawiania Boga na pierwszym miejscu.

Królestwo Boże, o które w pierwszej kolejności mamy się starać, to nie tylko nasza duchowa więź z Bogiem i modlitwy, jakie do Niego zanosimy w różnych intencjach, ale to także konkretne potrzeby materialne - zarówno jeśli chodzi o wspólnotę wierzących (np. parafię), jak i różnorakie dzieła miłosierdzia. Jezus, aby doświadczano Jego miłości (w wymiarze  materialnym), potrzebuje naszego finansowego zaangażowania.

Każdy niech przeto postąpi tak, jak mu nakazuje jego własne serce, nie żałując i nie czując się przymuszonym, albowiem radosnego dawcę miłuje Bóg. A Bóg może zlać na was całą obfitość łaski, tak byście mając wszystkiego i zawsze pod dostatkiem, bogaci byli we wszystkie dobre uczynki... Ten zaś, który daje nasienie siewcy, i chleba dostarczy ku pokrzepieniu, i ziarno rozmnoży, i zwiększy plon waszej sprawiedliwości. Abyście byli wzbogaceni we wszystko ku wszelkiej hojności, która  sprawia, że z naszego powodu składane jest dziękczynienie Bogu. (2 Kor 9, 7-11)

Bogatym na tym świecie nakazuj, by nie byli wyniośli, nie pokładali nadziei w niepewności bogactwa, lecz w Bogu, który nam wszystkiego obficie udziela do używania, niech czynią dobrze, bogacą się w dobre czyny, niech będą hojni, uspołecznieni [ang. willing to share - chętni do dzielenia], odkładając do skarbca dla siebie samych dobrą podstawę na przyszłość, aby osiągnęli prawdziwe życie. (1 Tm 6,17-19)

Wdzięczność

Pragniemy więcej, lepiej i szybciej, niezadowoleni z tego, co posiadamy.
Zamiast tego możemy wybrać wdzięczność za to, co już posiadamy (zarówno jeśli chodzi o rzeczy materialne, jak i niematerialne).

Do postawy wdzięczności prowadzą trzy kroki:

1. Dostrzegam jak wiele dobra posiadam.
Już teraz jestem obdarowany: dachem nad głową, ubraniem, pożywieniem, towarzystwem przyjaciół, miłością rodziny, pracą i zdrowiem, itd…

2. Nie pozwolę, by to, czego chcę, okradało mnie z tego, co posiadam.
Wdzięczność sprawia, że czujemy się zaspokojeni przez to, co posiadamy. Lepsze jest to, co posiadamy, niż pragnienie posiadania czego innego. Kohelet napisał, że „lepsze jest to, na co oczy patrzą, niż nie zaspokojone pragnienie”, gdyż to, czego chcę okrada mnie z radości posiadania tego, co już mam. 

3. Dziękuję za to, co już otrzymałem.
Komu? To już zależy, najlepiej Bogu.

To wdzięczni ludzie stają się ludźmi szczęśliwymi, nie zaś ludzie szczęśliwi – ludźmi wdzięcznymi. Wdzięczność prowadzi do szczęścia, nie odwrotnie.

Zmieniajmy zatem naszą perspektywę, w miejsce tak częstego niezadowolenia wybierając wdzięczność. 

Wpis ukazał się na Drodze  do  prostego życia, ale chciałem go mieć także na tym blogu. Bądźmy wdzięczni. Dobrego weekendu!

Fundament (wg św. Ignacego)

Jak na byłego żołnierza przystało św. Ignacy udzielił w swoich Ćwiczeniach duchowych krótkich, do bólu logicznych i radykalnie porządkujących nasz stosunek do rzeczy (i rzeczywistości) wskazówek:

Człowiek po to jest stworzony, aby Boga, Pana naszego, chwalił, czcił i jemu służył, a przez to zbawił duszę swoją.

Inne zaś rzeczy na obliczu ziemi są stworzone dla człowieka i aby mu pomagały do osiągnięcia celu, dla którego jest on stworzony.

Z tego wynika, że człowiek ma korzystać z nich w całej tej mierze, w jakiej mu one pomagają do jego celu, a znów w całej tej mierze winien się od nich uwalniać, w jakiej mu są przeszkodą do tegoż celu.
I dlatego trzeba nam stać się ludźmi obojętnymi [nie robiącymi różnicy] w stosunku do wszystkich rzeczy stworzonych, w tym wszystkim, co podlega wolności naszej wolnej woli, a nie jest jej zakazane [lub nakazane], tak byśmy z naszej strony nie pragnęli więcej zdrowia niż choroby, bogactwa [więcej] niż ubóstwa, zaszczytów [więcej] niż wzgardy, życia długiego [więcej] niż krótkiego, i podobnie we wszystkich innych rzeczach.

[Natomiast] trzeba pragnąć i wybierać jedynie to, co nam więcej pomaga do celu, dla którego jesteśmy stworzeni.


W jaki sposób używać tego, co mnie otacza? To tylko środki do celu, a nie cel.
Ciekawe, że Ignacy nie gloryfikuje ani bogactwa, ani ubóstwa wskazując raczej na konieczność rozeznania i zachowania obojętności wobec tego, co nie prowadzi mnie bezpośrednio do służby Bogu, ale też nie jest tej służbie przeciwne.
Wiele jest rzeczy, które tak naprawdę nie mają znaczenia. Niestety miłość własna nas terroryzuje i kierujemy się w życiu różnymi "obawami" - o własne zdrowie, pozycję, trudy i przeciwności, przyszłość, upokorzenia..., a także oczekiwaniami wobec siebie, innych, wobec swojego statusu materialnego...

Być obojętnym to być prawdziwie niezależnym od dziejowych okoliczności i codziennych przypadłości, to całkowicie zdać się na Bożą Opatrzność, to dać się formować przez łaskę, to wreszcie móc powiedzieć za świętym Pawłem:

Ja bowiem nauczyłem się wystarczać sobie w warunkach, w jakich jestem. Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować. Do wszystkich w ogóle warunków jestem zaprawiony: i być sytym, i głód cierpieć, obfitować i doznawać niedostatku. Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia!


Prostota w pięciu odsłonach

Moi Drodzy. Myśl o blogu na temat chrześcijańskiego minimalizmu kiełkowała we mnie od pewnego czasu. Od pięciu lat prowadziłem (i nadal prowadzę) blog Droga do prostego życia, na którym piszę, wraz z innymi autorami, o dobrowolnej prostocie, starając się znaleźć jak najszerszą platformę porozumienia z czytelnikami. Stąd perspektywa wiary i relacji z Bogiem była raczej brana w nawias. Jednak życie mojej rodziny tak bardzo związane z upraszczaniem życia nieodłącznie było także wędrówką duchową - coraz większą zażyłością z Bogiem przez modlitwę, Pismo św., sakramenty. Pewną próbą podzielenia się tym procesem był cykl wpisów "Dobre życie", który przedstawiam poniżej w skróconej wersji. Niektórzy z Was być może mieli okazję się z nim zapoznać, ale mam nadzieję, że dla niektórych będzie to coś nowego: przyniesie pewną dawkę wiedzy o naszej rodzinie i naszym stylu życia, a z drugiej strony będzie już pewnym minimum owych "konkretów i cyfr", jakich się domagacie. Tych konkretów i cyfr będzie oczywiście więcej w kolejnych wpisach. Cykl ten powstał dwa lata temu, a więc jesteśmy nieco w innym miejscu, ale ciągle uważam tamte teksty i towarzyszące im audycje radiowe za rzecz wartościową i inspirującą. Zapraszam!

Konflikt lojalności

Fragment dobrze znany (by nie powiedzieć oklepany):

Nikt nie może dwom panom służyć. Bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego będzie miłował; albo z jednym będzie trzymał, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie. (Mt 6,24)

Warto zwrócić uwagę, że Mamona napisana jest z dużej litery. Pieniądz został tutaj potraktowany jako bożek, któremu się służy.
Bałwochwalstwo to najcięższe przewinienie względem Boga. "Nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną." - mówi pierwsze przykazanie. Dzieje narodu wybranego to ciągłe flirtowanie z politeizmem ludów podbijanych lub sąsiadujących z Izraelem. Niewierność była przyczyną popadania w niewolę, kiedy to przychodziło opamiętanie i nawrócenie.

W naszym życiu często przeżywamy konflikt lojalności - komu służymy w głębi serca? "Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie" mówił o faryzeuszach Jezus.

Co wypełnia nasze serce? 
Nasz stosunek do pieniędzy jest jednym z bardziej widocznych wskaźników kondycji duchowej. Często czcimy Boga ustami, ale trzymamy go z daleka od naszego portfela, żyjąc w duchowej schizofrenii. Robimy dla Boga wszystko, ale... co się tyczy pieniędzy wolimy polegać na samych sobie i naszych, zazdrośnie strzeżonych, zasobach.

Czy nasze serce nie jest przypadkiem w niewoli Mamony?
Jeżeli przytłaczają nas kredyty, bieżące rachunki, pogłębiający się debet na koncie, odczuwamy lęk przed utratą pracy czy zgromadzonych oszczędności, z niepokojem śledzimy notowania na giełdzie lub informacje o gospodarce, to z pewnością nie będziemy w stanie prowadzić prostego życia powierzonego Bogu.

Jeśli  odczuwamy presję, aby stale podnosić poziom stanu posiadania, cierpimy, gdy nie stać nas na różne wymarzone rzeczy, które wg nas mają zapewnić nam poczucie komfortu, to możemy zapytać siebie czy przypadkiem nie znajdujemy się w subtelnej niewoli pieniądza?

Możemy wyobrazić sobie, jak wyglądałoby nasze życie, gdyby pieniądze nie miały już nad nami takiej władzy, nie wywoływały przytłoczenia i niepokoju. Poziom naszego spokoju i zabezpieczenia naszej przyszłości nie będzie, jak to się potocznie przyjmuje, wzrastał proporcjonalnie do zgromadzonego przez nas majątku, ale od naszego zaufania Bogu. Wydaje mi się, że nie można powiedzieć Bogu ufam Ci, a z drugiej strony w sferze finansów żyć tak, jakby Go nie było.

Możemy modlić się długo i pięknie, ale jak przyjdzie co do czego mówimy: wara od mojego portfela, nie zgadzam się na żadne ustępstwa, jeśli chodzi o poziom moich dochodów, majątku, materialnych oczekiwań.

Najwięcej zaufania do Boga mają ci, którzy nic nie posiadają. Jak wdowa, która z niedostatku włożyła do skarbony wszystko, co miała. Dlatego ubóstwo jest jedną z rad ewangelicznych.

Czy mamy odwagę być ubodzy? Ubodzy, to znaczy wszystko mieć "u Boga", oczekiwać wszystkiego od Niego także w sferze naszego materialnego zabezpieczenia?
Czy mamy odwagę służyć Bogu całym sercem, niepodzielnie, bez klauzuli "nie dotyczy portfela"?

Świat dzisiaj kusi nas byśmy służyli pieniądzu, byśmy kochali pieniądz i ostatecznie żyli w jego niewoli. Wtedy służba Bogu przychodzi nam z wielkim trudem i napotyka często na "konflikt lojalności" -  ścianę naszych oczekiwań, przyzwyczajeń, zobowiązań, komfortu, która prowadzi nierzadko aż do wzgardy Bogiem i Jego planami, dla którego ostatecznie brakuje już miejsca w naszym poukładanym świecie.

A ci, którzy chcą się bogacić, wpadają w pokusę i w zasadzkę oraz w liczne nierozumne i szkodliwe pożądania. One to pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie. Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość pieniędzy. (1 Tm 6, 9-10)
Kto kocha się w pieniądzach, pieniądzem się nie nasyci; a kto się kocha w zasobach, ten nie ma z nich pożytku (Koh 5,9).

Chleba powszedniego...

Witajcie. Drodzy, tym skromnym wpisem zaczynam prowadzenie bloga Chrześcijański minimalizm. Zmieni się w nim pewnie jeszcze wiele, ale liczę na wasze dobre podpowiedzi o czym i jak pisać. Będę dbał o dobrą atmosferę tego miejsca. Z góry uprzedzam, że komentarze będą moderowane, nie chcę bezowocnych dyskusji. Zapraszam do czytania!


W Księdze Wyjścia Bóg, litując się nad Izraelitami wędrującymi przez pustynię, zapewnił im pokarm w postaci przepiórek i manny. Zasadą było, że jedzenie zbierano codziennie i według potrzeby.

Nie można było także zostawiać jedzenia na dzień jutrzejszy (z wyjątkiem szabatu jako dnia wolnego). Niektórzy zostawiali jedzenie na następny dzień, ale wówczas ulegało ono zepsuciu. Dlaczego? Bo dla Boga takie odkładanie na potem było oznaką braku zaufania.

Są to według mnie dwa zasadnicze kryteria – codziennie, a nie na zapas i kierując się swoimi potrzebami. Unikniemy wtedy marnotrawstwa i polegania na zapasach, a więc na własnych siłach. Dla sytych i zabezpieczonych Bóg staje się niepotrzebny i zapomniany.

Dlatego w modlitwie Ojcze nasz modlimy się "chleba powszedniego daj nam dzisiaj". Dzisiaj, a nie jutro. Chleba powszedniego, a więc czegoś, co zaspokoi nasze elementarne potrzeby. Chrześcijanin odmawiając Ojcze nasz modli się nie o bogactwo i powodzenie, lecz o „chleb powszedni”, a więc coś podstawowego, a zarazem niewyszukanego.

Prostota to równowaga polegająca na zaspokojeniu niezbędnych i aktualnych potrzeb. Znaczenie tej równowagi w posiadaniu dóbr dobrze oddaje modlitwa zapisana w Księdze Przysłów (30,8-9): ...nie dawaj mi bogactwa ni nędzy, żyw mnie chlebem niezbędnym, bym syty nie stał się niewiernym, nie rzekł: A któż jest Pan? lub z biedy nie począł kraść i imię mego Boga znieważać.

Do pobrania