Prostota w pięciu odsłonach

Moi Drodzy. Myśl o blogu na temat chrześcijańskiego minimalizmu kiełkowała we mnie od pewnego czasu. Od pięciu lat prowadziłem (i nadal prowadzę) blog Droga do prostego życia, na którym piszę, wraz z innymi autorami, o dobrowolnej prostocie, starając się znaleźć jak najszerszą platformę porozumienia z czytelnikami. Stąd perspektywa wiary i relacji z Bogiem była raczej brana w nawias. Jednak życie mojej rodziny tak bardzo związane z upraszczaniem życia nieodłącznie było także wędrówką duchową - coraz większą zażyłością z Bogiem przez modlitwę, Pismo św., sakramenty. Pewną próbą podzielenia się tym procesem był cykl wpisów "Dobre życie", który przedstawiam poniżej w skróconej wersji. Niektórzy z Was być może mieli okazję się z nim zapoznać, ale mam nadzieję, że dla niektórych będzie to coś nowego: przyniesie pewną dawkę wiedzy o naszej rodzinie i naszym stylu życia, a z drugiej strony będzie już pewnym minimum owych "konkretów i cyfr", jakich się domagacie. Tych konkretów i cyfr będzie oczywiście więcej w kolejnych wpisach. Cykl ten powstał dwa lata temu, a więc jesteśmy nieco w innym miejscu, ale ciągle uważam tamte teksty i towarzyszące im audycje radiowe za rzecz wartościową i inspirującą. Zapraszam!

1. ODKRYWANIE PROSTOTY

Jestem bowiem świadomy zamiarów, jakie zamyślam co do was - wyrocznia Pana - zamiarów pełnych pokoju, a nie zguby, by zapewnić wam przyszłość, jakiej oczekujecie. Obietnica z księgi proroka Jeremiasza jest mi bardzo bliska i może być dobrym komentarzem do procesu, jakim było odkrywanie prostoty w naszym życiu.

Do dobrowolnej prostoty nie dochodziliśmy poprzez etap rezygnowania z dostatku i luksusu, gdy nam się już sprzykrzyły. Można powiedzieć, że zawsze żyliśmy ubogo, ale nie zdawaliśmy sobie sprawy, że to najlepsze, co nas spotkało. Doświadczenie domu rodzinnego, zarówno mojego jak i Żony, a także początkowe lata życia naszego małżeństwa i drogi zawodowej upływały w nieznośnej świadomości, że pieniądze, których brakowało, są (i z konieczności będą) warunkiem stabilizacji życiowej i poczucia bezpieczeństwa. Jako młoda rodzina mieliśmy dość typowe, materialne oczekiwania - przede wszystkim po 7 latach wynajmowania mieszkania tylko czekaliśmy na uzyskanie zdolności kredytowej, aby kupić własne. Od czasu do czasu snuliśmy całkowicie nierealne plany o kupnie lub budowie domu. Świadomość finansowych ograniczeń była kulą u nogi, źródłem frustracji i niepokoju. Nie widzieliśmy perspektyw. W końcu, zadłużając się do granic możliwości, kupiliśmy na kredyt niewielkie mieszkanie, którego nie mieliśmy za co umeblować.

W tamtym okresie po raz pierwszy usłyszałem o voluntary simplicity. Poznałem historie ludzi, którzy świadomie ograniczają swój stan posiadania i zadowalają się tym, co mają. Przede wszystkim są szczęśliwi i spełnieni bez konieczności gromadzenia dużego majątku. Odkryciami dzieliłem się z Żoną. Stopniowo zmieniały się nasze oczekiwania wobec materialnej strony życia. Była to trudna praca nad naszą wewnętrzną motywacją, pragnieniami, jakie od tylu lat nosiliśmy. Z drugiej towarzyszyła temu radość i uczucie odzyskanej wolności. Chociaż stopniowo, przez lata pracy zawodowej, nasza sytuacja finansowa uległa poprawie, uwolniliśmy się od obsesji na punkcie posiadania. Świadomie skierowaliśmy się w stronę budowania tego, co bezcenne: małżeństwa i rodziny. Żona podjęła decyzję o pozostaniu na urlopie wychowawczym oraz ograniczyła pracę zarobkową, tak by móc jak najlepiej zająć się prowadzeniem domu i wychowaniem dzieci. Pozostaliśmy z jednym stałym dochodem, ale zdeterminowani, by uczynić możliwym życie w granicach posiadanych środków, bez konieczności zadłużania się, dzięki różnym metodom oszczędzania, a także poprzez właściwe określenie hierarchii potrzeb. Sprzedaliśmy mieszkanie, które było tylko balastem w realizowaniu naszych planów. Po kolejnych dwóch latach wynajmowania kupiliśmy (tym razem z dużym wkładem własnym) odpowiednie dla nas mieszkanie w mniejszej miejscowości. Nauczyliśmy się cieszyć się z tego, co mamy i dziękować za każde najmniejsze dobro, jakie otrzymaliśmy. Nasze życie stało się spójne, nie jest rozrywane przez sprzeczne pragnienia. Skupiamy się na tym, co ma rzeczywistą wartość – jest to przede wszystkim relacja z Bogiem i bliskimi, a zwłaszcza wychowanie czwórki naszych dzieci. Cieszymy się prostymi, codziennymi wydarzeniami. Myślę, że ten poziom samoświadomości nie byłby możliwy, gdybyśmy jakiś czas temu nie podjęli świadomej decyzji o postawieniu pragnienia dobrego życia, czyli życia w zgodzie z dobrze rozpoznanymi potrzebami, ponad obowiązujący dogmat, że wymaga ono najpierw zgromadzenia sporego zapasu gotówki, dużego domu i mnóstwa przedmiotów.

Zapraszam do wysłuchania fragmentu audycji zrealizowanej na antenie Radia Warszawa, w której moja Żona opowiada o tym, czym dla niej jest dobrowolna prostota i w czym wyraża się ona w codziennym życiu. Link do nagrania (trwającego ok. 9 minut) znajdziecie tutaj.


2. LĘK O PRZYSZŁOŚĆ

Święty Augustyn powiedział, że serce człowieka jest niespokojne, dopóki nie spocznie w Bogu. Związek z Nim jest dla nas przystanią, w której idea prostego życia może się w pełni realizować. Podobnie jak szczęście - również bezpieczeństwo nie zależy od pieniędzy i stanu posiadania. Jako osoby wierzące czerpiemy je z całkowitego zaufania Bogu. To On jest gwarantem życia, jakie prowadzimy, i zapewnia nam przyszłość, jakiej oczekujemy.

Posiadanie dużej ilości pieniędzy czy majątku, sukces zawodowy, dobrobyt czy powodzenie u innych może dawać złudne „poczucie” bezpieczeństwa, ale nie ma nic wspólnego z prawdziwym „bezpieczeństwem”. Nie możemy ubezpieczyć się od wszelkiego możliwego ryzyka, dlatego jesteśmy skazani na ciągły niepokój. Jako osoby wierzące możemy żyć w całkowitej wolności, ponieważ nasze życie zależy przede wszystkim od Boga, który powiedział, że nie powinniśmy troszczyć się przesadnie o własne potrzeby, które On sam chce zaspokoić.

Zdecydowaliśmy zawierzyć Bogu nasze sprawy materialne, rezygnując z gromadzenia majątku, a przynajmniej z marzeń o tym, że taki majątek kiedyś zgromadzimy i zapewni nam on jakieś bezpieczeństwo czy uwolni od niepokojów. Co więcej, mamy świadomość, że duży majątek nierzadko oddala od Boga. Wprawdzie człowiek posiadający dużo pieniędzy lub dóbr materialnych może być dobrym chrześcijaninem, jednak jest to trudne z uwagi na przywiązanie do nich, a także ze względu na poczucie „panowania się nad sytuacją”, które odgradza go od  Boga, wprowadza pokusę samowystarczalności i zamknięcia się na wiele scenariuszy w życiu. Dlatego święty Paweł w liście do Tymoteusza napomina: Bogatym na tym świecie nakazuj, by nie byli wyniośli, nie pokładali nadziei w niepewności bogactwa, lecz w Bogu, który nam wszystkiego obficie udziela do używania.

Oczywiście nie oznacza to, że nie dbamy o nasze sprawy materialne. Nie oczekujemy jednak od pieniędzy i rzeczy tego, czego dać nie mogą, mając przekonanie, że dzięki Bożej opiece starczy nam zawsze na to, by dzięki własnej pracy i wyborowi życia w prostocie zaspokoić niezbędne i aktualne potrzeby, bez popadania w długi.

Zapraszam do wysłuchania kolejnego fragmentu audycji, w której moja Żona opowiada o różnych przejawach życia w lęku o przyszłość i jak sobie z nimi konkretnie radzimy w naszej rodzinie.  Link do nagrania: tutaj.


3. RODZINA DA RADĘ!

Psalm 128 podaje przepis na szczęście, pod którym mogę się podpisać: Bo z pracy rąk swoich będziesz pożywał, będziesz szczęśliwy i dobrze ci będzie. Małżonka twoja jak płodny szczep winny we wnętrzu twojego domu. Synowie twoi jak sadzonki oliwki dookoła twojego stołu. Małżonkami staliśmy się wcześnie: w wieku 22 lat, jeszcze na studiach. Początkowo, o czym już mówiliśmy, nasze wybory, także zawodowe, były podyktowane materialnymi oczekiwaniami – zdobyciem dobrej pracy i kupnem własnego mieszkania. I tu do akcji wkroczyły dzieci, które wywróciły nasze życie do góry nogami. Okazało się, że to my stanęliśmy na nogi, a świat chodzi na głowie. Odkrycie rodzicielstwa zbiegło się z odkrywaniem dobrowolnej prostoty, dzięki czemu wizja dobrego życia nabrała konkretnego kształtu - licznej rodziny, w której każdy może czuć się kochany, bezpieczny i rozumiany. Zmiany, jakich dokonaliśmy w sposobie życia, można określić jako tyleż rewolucyjne, co niemodne i niezrozumiałe. 

Pamiętam dość dobrze, jak w momencie narodzin naszej drugiej córki dotarło do mnie, że rodzina nie jest tylko jedną z wielu spraw, którą da się jakoś pogodzić z karierą zawodową czy realizowaniem pasji, lecz wymaga mojego stuprocentowego zaangażowania. Świadomie dokonaliśmy wyboru na rzecz dużej rodziny (obecnie z czworgiem dzieci): dla mnie oznaczało to decyzję, aby praca zawodowa nie konkurowała z moim życiem rodzinnym. Jak na razie zrezygnowałem z planowania awansu, który wiązałby się ze zwiększeniem obowiązków. Kilka lat temu zakończyłem pracę na dodatkowym etacie, który dostarczał większych dochodów, a jednocześnie wymagał dużo wysiłku. Odzyskałem niezbędną równowagę, aby dysponować czasem dla swoich bliskich. Staram się nie przynosić stresu i pracy do domu. Kim jestem, oceniam z perspektywy męża i ojca (choć to bardziej wymagające), a nie sukcesu zawodowego czy wykonywanej pracy. Z kolei Żona zamiast na pracy zawodowej i doktoracie skoncentrowała się na prowadzeniu domu i wychowaniu naszych dzieci.

Wybór rodziny miał określoną cenę i nie był rzeczą łatwą, nie tylko z powodu zmniejszenia się naszych dochodów, ale także z powodu stereotypów wyniesionych z domu, np. że miejsce dzieci jest w przedszkolu, a młoda mama powinna jak najszybciej wrócić do aktywności zawodowej. Nasz standard materialny obniżył się, jednak zyskała niepomiernie jakość naszego życia rodzinnego. Stało się to możliwe m.in. dzięki zmianom w stylu życia wynikającym z wyboru prostego życia. Skromne warunki sprzyjają budowaniu dobrych relacji. Obywając się bez telewizora i wielu innych przedmiotów staramy się przekazać dzieciom inny, wolny od materializmu, system wartości. Pokazujemy znaczenie małżeństwa i rodziny oraz relacji z Bogiem jako zasadniczych dla naszego osobistego szczęścia.

W kolejnym fragmencie audycji moja Żona opowie o tym jak dobrowolna prostota pomogła jej odkryć życiowe powołanie (i karierę!). Link do nagrania: tutaj.


4. ROZPRASZACZE

Na zarzuty Marty, która „uwijała się koło rozmaitych posług”, że Maria jej nie pomaga, Jezus odpowiedział, że troszczy się i niepokoi o wiele, "a potrzeba mało albo tylko jednego”. Maria siedząca u Jego stóp „obrała najlepszą cząstkę”. Uwijamy się jak w ukropie. Tak wiele spraw nas rozprasza, że tracimy z oczu zasadniczy cel naszego życia.

Wybrać najlepszą cząstkę. Mało albo tylko jedno. Więcej wsłuchiwania się w siebie samego i w siebie nawzajem. To nic, że nie ze wszystkim będziemy na czas. Nie dajmy się rozproszyć, rozmienić na drobne, wokół rozmaitych zadań. Jak mówiła błogosławiona Matka Teresa: nie potrafimy robić wielkich rzeczy, a tylko małe rzeczy z wielką miłością. Małe, drobne kroczki są w zasięgu naszych możliwości. Bądźmy wdzięczni za każdą chwilę naszego życia. To „cząstki”, które możemy na nowo odzyskać dla siebie. Może pomocą będą słowa mojego ulubionego Psalmu 131: Panie, moje serce się nie pyszni i oczy moje nie są wyniosłe. Nie gonię za tym, co wielkie, albo co przerasta moje siły. Przeciwnie: wprowadziłem ład i spokój do mojej duszy.

W kolejnym nagraniu moja Żona opowie na czym polega współczesny paradoks dobrowolnej prostoty i jak pozbywamy się rożnych rozpraszaczy. Link do nagrania: tutaj.


5. ŚPIEWAJ I IDŹ!

To nie przypadek, że w Biblii tak wiele dzieje się w drodze, kiedy nie można polegać na swoich nawykach, przyzwyczajeniach, czterech ścianach i pełnych spichlerzach.  Proste życie nie jest jakimś punktem docelowym. To proces, który rozwija się nieustannie każdego dnia. Wsłuchiwanie się w swój wewnętrzny kompas - czy idziemy w dobrą stronę. Często podejmowanie na nowo tematów, które tyle razy przerabialiśmy. Walka z nieprzemyślanymi wydatkami, spłatą zadłużenia, uczenie się rozróżniania tego, co jest potrzebą, a co już komfortem, na który nas nie stać. Mamy tendencję, by wracać na utarte szlaki naszych starych nawyków. Dobre życie wymaga czuwania, stałej gotowości do zmian. Jeden z naszych znajomych za każdym razem, gdy nas odwiedza, dziwi się, że tyle zdążyło się u nas zmienić. To dla nas najlepszy sygnał, że jesteśmy na dobrej drodze.
Dosłownie każdy dzień przynosi nam odkrycia, niespodzianki, kolejne drogowskazy - dla naszej rodziny, małżeństwa i nas samych. Dobre życie to ciągłe uczenie się zaufania do Boga, któremu powierzyliśmy nasze życie. Wiara w to, że On sam przygotuje dla nas miejsce najlepsze z możliwych.

Proste, dobre życie jest tym, co na pewno leży w zasięgu Twoich i naszych możliwości. Zostaliśmy do niego stworzeni. Trzeba tylko odważyć się i zrobić pierwszy krok. Wyjść ze schematów naszych przyzwyczajeń, wizji tego, co dla nas najlepsze, naszych pragnień i oczekiwań. Wyjść z domu rodzinnego jak Abraham. Bez oglądania się za tym, co zostawiamy, aby nie zamienić się w słup soli. Wędrować (pozornie bez celu) po pustyni przez czterdzieści lat, nie tracąc przekonania, że wszystko, co nas w życiu spotyka, jest po coś. Zaufać obietnicy, której głos odzywa się gdzieś w głębi naszego serca.

Na początku trzeba zrobić mały krok. Co jest nim dzisiaj dla mnie? Dla Ciebie? Może to rezygnacja z materialnych ambicji i gromadzenia majątku, wybór prostszych warunków życia, może rezygnacja z rzeczy, które zapewniają nam pozorne poczucie bezpieczeństwa, może decyzja o przeznaczeniu swojego czasu dla żony/męża i dzieci, zmniejszenie ilości pracy zawodowej lub jakaś rezygnacja z własnych planów i ambicji na rzecz "najlepszej cząstki", wewnętrznego spokoju i ładu? Przed nami Nowy Rok, to dobry czas na zmiany.

Tę krótką zachętę do "wyjścia" zakończę słowami św. Augustyna:

Zapraszam do wysłuchania ostatniego już fragmentu audycji zrealizowanej z udziałem mojej Żony na antenie Radia Warszawa. Link do nagrania: tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

UWAGA: Komentarze są moderowane, więc na ich pojawienie się trzeba czasem poczekać :) Mile widziany PODPIS pod komentarzem. Nie publikuję wypowiedzi zawierających LINKI REKLAMOWE. Ani takich, które nie licują z tematyką bloga.

Do pobrania